niedziela, 2 lutego 2014

Breakfast of champions

''Śniadanie Mistrzów"  Vonnegut'a to książka - mistrzostwo.
Miałem wygórowane oczekiwania wobec niej po lekturze doskonałego "Slaughterhouse Five" i bez wątpienia się nie zawiodłem.

Punktem wyjścia do opowiedzenia o niej powinno być stwierdzenie, że jak na Vonnegut'a przystało jest to twór na wskroś postmodernistyczny. Z Balzakiem nie łączy go praktycznie nic. Trudno mówić, że jest to w ogóle powieść. Wypełniony jest intertekstualizmem, autotematyzmem, wątkami psychoanalitycznymi i wreszcie - odautorskimi rysunkami. Nawiasem mówiąc jest to pierwsza książka po "Małym Księciu", w której znajdujące się rysunki tak bardzo mnie urzekły. Widać również strukturalną inspirację Cortazarem objawiajacą się w epizodyczności krótkich, nierzadko pourywanych rozdziałów - do czego Vonnegut przyzwyczaił nas już w poprzednich tekstach.

Od pierwszej strony, wraz z każdym przeczytanym zdaniem pogłębiałem się we wrażeniu jak mocno autor drwi ze mnie i bawi się mną. Pozwala to jednak oswoić się ze sbosobem czytania do, którego nas zmusza. Do tej książki nie można podejść z jakąkolwiek próbą ujęcia jej w schematy interpretacyjne, czy próbować patrzeć na nią z jednej określonej perspektywy. Trzeba dać się ponieść w pełnym tego słowa znaczeniu i przeczytać ją niemal jednym tchem i nie rysować paznokciami pleców jej okładki, aż pozwoli na łapczywe zaczerpnięcie wdechu, bo w przeciwnym wypadku będzie trzeba zacząć od początku. Seks z Vonnegutem zawsze spoko.

Autor bawi się również z samym sobą #dwuznaczność. Sartre napisał kiedyś, że "dzieło sztuki" (jakkolwiek pokracznie to dzisiaj brzmi, więc chyba lepiej napisać "tekst kultury") jako jedyny byt w przestrzeni może istnieć "obiektywnie" (tego słowa również nie lubię - ogólnie słowa, ktorych nie lubię wolę okalać cudzysłowem, bo to nie moje słowa). Vonnegut sprytnie wtłacza siebie w strukturę tego tekstu jako demiurga opisującego i stwarzającego świat książkowy, ale także przemawiającego ustami swoich bohaterów i wchodzącego z nimi w interakcję. Umiejętnie uzurpuje sobie prawo do obiektywnego egzystowania w wymiarze książkowym tak, że czytelnik początkowo jedynie to wyczuwa, ale potem jest w tym tak utwierdzony, że nie sposób temu zaprzeczyć. Dzięki Vonnegut'owi oklepany slogan "niewszystek umrę" nabiera nowego znaczenia. A przy tym również jest to zacny gwałt przez uszy. Kolejny punkt dla autora.

O czym tak właściwie jest ta książka? O wszystkim, co można po szybkim brainstorm'ie wymienić jeśli chodzi o historię i kulturę USA oraz świata, zestawione z niezliczoną ilością impresji i poglądów odnoszących się zarówno do otaczającej rzeczywistości, jak i abstrakcji oraz absurdu i (naprawdę!) wiele więcej. Opisane w (tu wstaw słowo w swoim własnym języku, które bedzie synonimem dla takich przymiotników jak: kapitalny, świetny, doskonały, itd. i które nie sprowadzi całości do poziomu banału) sposób, tak bardzo autorski, że trudno mi gdziekolwiek w świecie kultury przytoczyć podobny styl humoru i opisywania otaczającego świata. Wszystko sprawia, że czytelnik ma przed sobą świat tak bardzo cyniczny.- rzeczywistość w zderzeniu z tą książką to papka zmielonej i przerzutej masy jednowymiarowego papieru, którą lepiej wyrzucić, niż trzymać w ręku taką brzydką, lepką i ociekającą. Lepiej wybrać więc jakąś jej alternatywną formę.

Bardzo trudno jest o tym pisać tak "na sucho", więc przytoczę przykładowe sytuację, w których znaleźli się dwaj główni bohaterowie.

Pierwszy z nich - pisarz science fiction -uważający się za najlepszego w swym fachu, z różnych względów jednak nie chce się wychylać - płodzi setki książek, których nikt nie czyta i które to są zamieszczane w pisemkach pornograficznych w celu wypełnienia ich objętości pomiędzy obrazkami przedstawiającymi "zbliżenie się bobra" - jeszcze dogłębniej wyjaśnione dzięki odautorskim dodatkowym szkicom.

Drugi bohater - milioner szalejący na skutek napływu pewnych substancji chemicznych w organizmie dowiaduje się dzięki pisarzowi, że jest w ramach eksperymentu jedynym człowiekiem obdarzonym przez Stwórcę (Vonnegut'a) wolną wolą, a cała reszta to odpowiednio przystosowane maszyny. Zdarza się.

To oczywiście jedynie mała próbka zarysowania najogólniejszych wątków, które połączone są w drobiazgowy sposób z innymi zdarzeniami i ze sobą nawzajem tak, że trudno w tej książce mówić o jakimkolwiek linearnym postrzeganiu czasu i fabuły, bo jak to zostało przedstawione - czas to jedynie wąż połykający swój własny ogon. Wszystko oczywiście wyjaśnione zostało również na rysunku.


Rzeczywistość tego tekstu wydaje się być heremetycznie zamknięta, jednak kiedy się już ją w pewien sposób pozna trudno oprzeć się jej wielowymiarowości i na stałe już pozostawia stygmat wielopłaszczyznowego patrzenia na świat. W moim przypadku zaistniałego już po lekturze "Rzeźni Numer Pięć".

Polecam.



sobota, 11 stycznia 2014

Drugie podejście do antyutopii

Nowy Wspaniały Świat Aldousa Huxley'a.

Książka-legenda. Obrośnięta już gęstą warstwą kulturowych i popkulturowych mitów. Wystarczy tu wymienić m.in. album Brave New World wypuszczony przez Iron Maiden.
Książka, którą należy chociażby znać, aby "utrzymać się w grze".

Czemu tak długo zwlekałem z lekturą? Może przez przeświadczenie, że swiat XX-wiecznych antyutopii już zdążył dostatecznie wyłożyć Orwell. Myliłem się.
Może również przez niechęć w stosunku do tematyki sci-fi, którą od dłuższego czasu odczuwałem i do której ów książkę można po części zaliczać.
Bezspornie zmieniam nawyk #desuetudo
Może również przez fakt postrzegania tej książki jako zbyt mainstream'owej. W sumie chciałbym, żeby tak wyglądała sztuka głównego nurtu.
Jak widać na załączonym przykładzie zbytnia stereotypizacja i skrywanie treści za ścianą uogólnień, to kolejny wstrętny nawyk. Na szkolnych podręcznikach "literaturoznawczych" powinni umieszczać podobne ostrzeżenia jak na fajkach.


Do rzeczy - co to za książka?

Po pierwsze kreśli obraz funkcjonowania "ostatniego" człowieka w świecie, w którym jego cywilizacja już dawno upadła - taki odwrócony hipster - o korespondującym z powyższym przydomku Dziki nadanym mu oczywiście przez cywilizowanych obywateli Republiki Świata. 


Wygląda to jednak trochę inaczej, niż u Zaratustry Nietzschego. Dziki "wyuczył" się języka, kultury, moralności poprzedniej cywylizacji jedynie na podstawie lektury dzieł Szekspira i pośrednich kontaktów z innymi dzikimi w dżungli. Kiedy w końcu trafia do Republiki Świata z nadzieją przypominającą w swej złudności wizję szklanych domów wszystko upada. Wyraźnie nie pasuje do nowej cywilizacji i niemożliwa staje się najmniejsza forma dialogu.


Jeśli chodzi o sam nowy wspaniały świat - jest on z naszego punktu widzenia, reprezentowanego przez Dzikiego, przerysowany i absurdalny. Nie ma w nim miejsca na indywidualność - każdy jest od początku zaplanowany i przeznaczony do wykonywania określonych funkcji społecznych, moralność jest całkowicie odwrócona, a ludzie dzięki pernamentnej indoktrynacji pewnych sloganów i schematów myślowych nawet nie uważają, że może być inaczej.


Tutaj najważniejsze - cywilizacja ta opiera się na ciągłym zaspokajaniu potrzeb obywateli, co wyklucza wszelką emocjonalność i niepokój, w imię stabilności społecznej, która niezachwiana pozwala na trwanie w wielkim utopijnym status quo. Ciągły postęp z równoczesnym brakiem rozwoju. Paradoks. 


Huxley jest tu prawdziwym dekonstruktorem - pokazuje, że podwaliny cywilizacji rzymsko-chrześcijańskiej są równie absurdalne - slogany, którym karmieni są obywatele Nowego Świata przypominają do złudzenia rzymskie paremie, czy cytaty biblijne. Zabiegi przeprowadzane w imię stabilizacji społecznej są jak eugenika, a także pozostają w analogicznym stosunku względem totalitaryzmu - zarowno w wersji stalinowskiej, jak i hitlerowskiej, które to przecież są owocem zachodzących przemian w naszym jedynie słusznym świecie. Dostałem kolejny powód do kwestionowania podstaw na, ktorych stoje i punkt wyjścia do myślenia relatywnego - plus dla Huxley'a.


Uwydatnił również, że realizacja utopii - dążenie do zaspokojenia każdej potrzeby ludzkiej pod względem życiowym, ideologicznym i światopoglądowym - w formie skrajnej jest niedopuszczalne, bo hamując wątpliwości zatrzymuje się również proces twórczego myślenia. Jeszcze nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko zrealizowania utopii, a nasze społeczeństwo zaczyna przypominać stado karmionych populizmem zombie nastawionych na szczęście i konsumpcję. Huxley poprzez przerysowanie dogłębnie nam to wypomina, stawiając pod znakiem zapytania obecny kształt naszego świata w ogóle.

Bo niby czemu od chwili slynnego "Bóg umarł" (znowu Nietzsche) - ma być on właśnie takim jakim jest?

Celna dekonstrukcja i wyzbycie się resztek złudzeń.

Rozpowszechnianie niepokoju w celu obudzenia w człowieku tego, co najważniejsze z jednoczesnym zakwestionowaniem podstaw jego istnienia w obecnej formie.


Absurd - ale taki jest świat.




https://www.youtube.com/watch?v=N1fS0dcN1I8&feature=youtube_gdata_player

czwartek, 9 stycznia 2014

O Pornografii słów kilka

Ostatnio sporo myślałem o Pornografii Gombrowicza.
książkę przeczytałem ze 3 miesiące temu, jednak czuję chęć zostawienia tu kilku zdawkowych zdań na jej temat.

Jako osoba względnie młoda traktuję Pornografię jako książkę nie do końca przystępną czytelnikowi w moim wieku. Kategoria młodości widzianej z różnej perspektywy dorosłej stanowi tu bowiem główną warstwę utworu (chociaż jak wiadomo próba dostrzeżenia pewnej linearnej koncepcji ideowej u Gombrowicza, to zadanie wręcz niemożliwe - zawsze bowiem każdą część jego świata widzimy jako nieuchwytną wiązkę przeciśniętą przez pryzmat 'miedzyludzkiego').

Pierwsza część zapowiadała się dla mnie wybornie - mamy tu do czynienia z przedstawieniem praktycznie powojennego już nihilizmu i wyjałowienia wartości - o których powstały już elaboraty, ale Gombrowicz opisuje to w swój jakże sprytny, autorski sposób. Wszystko połączone z kolejną już próbą wyśmiania narodowo-katolickich mitów.

Dalsza część książki skupia się jednak na określeniu relacji tego 'starego świata' z nowoczesną, nieuchwytną i poddaną degrengoladzie kategorią młodości pokazanej i przetrawionej z perspektywy różnych form dorosłości, która nie do końca do mnie trafia - po pierwsze z racji wieku, a po drugie zapewne z faktu, iż żyję w czasach zgoła innych. Być może ów nieuchwytna i przewartościowana młodość w czasach nastałych pośrednio po erze beatników, rewolucji seksualnej oraz przeżartej postmodernizmem jest aż nazbyt oczywista, że nie do końca przyswajam zainteresowanie nią.

Ferdydurke należy czytać uniwersalnie. Pornografia nie jest skierowana do generalnie wyznaczonego adresata - krąg potencjalnych czytelników jest zawężony biorąc pod uwagę powyższe kryterium wieku.

Całość podszyta jest ciekawym smaczkiem homoseksualnej, ulotnej i bardzo tajemniczej relacji dwóch głównych postaci. Jak Filidor dzieckiem podszyty był - tak pornografia podszyta ciekawą wersją seksualności jest. #łacińskaskładnia

Figle z Witoldem zawsze spoko.

Do książki (jako fan Gombrowicza) bez wątpienia wrócę. Niemniej jednak na tę chwilę zostawiam solidne 6/10.

środa, 8 stycznia 2014

Tytułem wstępu

coś tam, coś tam
Po co ten blog? Ostatnio dużo czytam J.P. Sartre'a.
Bycie staje się zniewolone, przykre i mdłe - nie od dzisiaj.

Stałem się też strasznym cynikiem. Nie jest dobrze (#eufemizm), gdy nagle orientujesz się, że jesteś w stanie zakwestionować każdą podstawę na, której stoisz - to od niedawna.

Po co ten blog? Przecież to kolejny zamach, uzurpacja i wrzucenie w przestrzeń bezsensownego, bytu-prowokatora kolejnych interakcji. Jest tak.

Jest też tak, że jakiś poszczególny proces tworzenia jest poza tą kategorią i jako jeden z niewielu istnieje (bardzo boję się użyć tego słowa) obiektywnie - w intertekstualnej przestrzeni wytworzonej gdzieś w świadomości odbiorców - powiedzmy.

Nie jestem muzykiem, pisarzem, dziennikarzem. Do bycia poetą też raczej bym się nie przyznawał - widzę zwykłą chęć tworzenia czegoś "poza" bytem. Teraz najlepsze - dlatego właśnie czytasz, to co czytasz (jeśli w ogóle znajdzie się ktoś, kto będzie chciał to robić).

Uprzedzam - będzie o wszystkim - chwilowe spostrzeżenia, impresje o tym co dla mnie najważniejsze - książki, poezja, muzyka, film, sztuka, kultura, prawo (jestę studętę, jak również kotę) - wszystko rozumiane szeroko. Zawsze gdzieś mi to uciekało - przez marazm i niechęć. Teraz postaram się to wrzucać tutaj. Pisanie, więc w myśl zasady - polska dla polaków, ziemia dla ziemniaków, pisanie dla pisania.

Z kategorii bytów, które jeszcze trzymają mnie przy życiu i nie pozwalają upaść w całkowity marazm zniewolenia byciem - nie będzie o ludziach (tych bliskich) i związaną z nimi moją codziennością - taka nisza.
A poza tym - blogi lifestylowe, instagramiki i zdjęcia nowopomalowanych paznokci i użytego ku temu lakieru, to jedno z najgorszych osiągnięć cywilizacji postindustrialnej (nie licząc crocsów).  ICH TWÓRCY - UMIERAJCIE!

Czemu taki tytuł?
Jeśli dalej nie wiesz - przeczytaj wstęp do pierwszej części Dziennika Gombrowicza.

Współczuję każdemu, kto to czyta
sebastian


A tutaj taki soundtrack, który ostatnio towarzyszy mi przy nocnych powrotach do domu, myśleniu, jest przerywnikiem przy lekturze Brave New World - jeśli zainteresuje cię ta muzyka - warto sprawdzić ten duet. Jeśli zainteresuje cię ich nazwa - warto sprawdzić prozę Philipa K Dick'a.